Maciej Sz.

Cud Gerarda

Był rok 1919. W ten wiosenny dzień przyroda skąpana w promieniach Słońca i ożywiona deszczem porannej rosy śpiewała cichą pieśń natury budząc się do życia po srogiej i wyczerpującej zimie. Ten obraz bardzo mocno kontrastował z uczuciami Gerarda, który po nieprzespanej nocy z obolałymi nogami udawał się do pobliskiego szpitala na badania. Mimo bólu zaprzęgał konie do swojej kary i próbował się uśmiechać do swoich rodziców, a zwłaszcza zmartwionej matki. Był silnym człowiekiem. Doświadczenia, które zdobył w czasie I Wojny Światowej, nauczyły go ignorancji wobec bólu, a zarazem radości z rzeczy małych. Znał wartość życia. Obraz przyjaciół, kolegów, kamratów broni, którzy odchodzili na wieczną wartę był w jego sercu ciągle żywy. On sam z natury był człowiekiem bardzo otwartym, życzliwym i mimo zebranych doświadczeń, pogodnym. Cechowała go również stanowczość i umiejętność trzeźwego oceniania faktów. W tym względzie był nieustępliwy i zawsze zdecydowany. Nie lubił kompromisów. Białe nazywał białym, a czarne czarnym. Szarość i bylejakość go denerwowały.

W końcu zasiadł na miejscu woźnicy. Pociągnął za lejce i ruszył. O czym myślał w drodze? Dokąd szybowały jego myśli? O czym może myśleć człowiek w takiej chwili? Lekarz już na niego czekał. Po dogłębnych badaniach i analizie zebranych wyników diagnoza była jeszcze gorsza, aniżeli ból, który nie pozwolił mu spać tej nocy. Obydwie nogi należało amputować na wysokości poniżej bioder. W przeciwnym razie jego dni, może tygodnie są policzone. Jeszcze tego samego dnia wykonano zabieg i jeszcze tego samego dnia Gerard wrócił do rodzinnego domu, aby opowiadać swoim wnukom tą historię po latach. Nie targował się z lekarzem. Nie ubolewał nad swoim losem. Przyjął go.

Nie wspominał nigdy o bólu i cierpieniu, które przeżył. Nie rozwodził się nad pytaniami dlaczego, z jakiego powodu. Opowiadał o pierwszym wózku, który zrobił razem z tatą i o pierwszych drewnianych protezach, na których uczył się chodzić, jak na szczudłach. Jedna z jego wnuczek, z pewnością tego nigdy nie zapomni, bo do tej historii odwołuje się po latach, ukazując swojego dziadka jak przykład męstwa i swojego bohatera. Jej oczy zawsze się robią dziwnie szkliste, kiedy o nim opowiada, ale jej usta w delikatnym uśmiechu promieniują radością z głębi. Nie pytajcie mnie o to, jak to możliwe? Gerard jako kaleka poznał swoją żonę, którą poślubił. Wspólnie z nią wychował trzy córki i dwóch synów. Nie wiem jak zarabiał na życie, gdzie pracował.

Mam świadomość, że opis nie oddaje wszystkich szczegółów, a także może w pewien sposób rodzić wątpliwości, szczególnie w aspektach medycznych biorąc pod uwagę rozwój ówczesnej medycyny. Ubrałem tą historię w garnitur słów. Zmieniłem imię, miejsce wydarzeń. Dodałem lekki opis wiosennego świata w wiejskiej przestrzeni. Sama jednak fabuła, amputacja, powrót tego samego dnia do domu, pierwsze, samodzielne kroki. Założenie rodziny. Zostanie mężem, ojcem i dziadkiem są autentyczne.

Jestem przekonany, że niektórzy będą mnie dopytywali o szczegóły związane z tym wydarzeniem, jak również o źródło pochodzenia tej historii, czyli wnuczkę. Pozwólcie, że zostawię to jednak dla siebie, ze względu na szacunek do mej rozmówczyni. W sensie ścisłym nie ma to większego znaczenia. Historia jest prawdziwa i ujmująca. Pokazuje jedną rzecz. Dopóki żyjemy, dopóki jesteśmy, możemy tworzyć swoje życie i pisać historię.
Dzisiaj nie będę się rozpisywał i filozofował, jak to mam w zwyczaju. Słowa pouczają, a przykłady pociągają. Wczoraj pisałem o cudzie, a dzisiaj z wami takim cudem się dzielę. Pamiętacie refren? Wszyscy chcemy, oczekujemy i żądamy cudów, a one są tak blisko nas, lecz z jakichś powodów nie chcemy lub nie potrafimy ich zobaczyć.

Ps. Jutro niedziela, życzę Wam, aby była niedziela pełna cudów. Warto czasami stanąć, ażeby zobaczyć siebie, swoje życie. Odkryć prawdę, że bycie cudem, to nasze drugie imię.


Ähnliche Artikel